czwartek, 31 marca 2016

Pekaesem za mordercą. „Łaska” Anny Kańtoch

Dzisiaj retro, ale w wersji PRL-owskiej.

Akcja Łaski toczy się w latach osiemdziesiątych, w małej podwrocławskiej miejscowości, Mgielnicy. Główną bohaterką jest Maria, nauczycielka po trzydziestce zmagająca się z depresją oraz wspomnieniami z dzieciństwa. Giną nastolatkowie, a morderstwa wydają się mieć związek z tym, co samą Marię spotkało w dzieciństwie, a czego nie może sobie w szczegółach przypomnieć. Jest osobą samotną i nieprzesadnie sympatyczną, stwarzającą dystans w kontaktach z ludźmi. Pracuje jako polonistka, do czego nie ma serca, mieszkając w starym zaniedbanym domu swojej ciotki.

Pada śnieg, jest ciemno, zimno i styczniowo – autorka opisuje PRL-owską zimę tak sugestywnie, że sam wątek kryminalny nie jest w zasadzie potrzebny, by poczuć się obezwładniającą apatię i zacząć się zastanawiać, czy i nas nie dopadła jakaś psychiczna niemoc. Bohaterowie jeżdżą maluchami, syrenkami i pekaesem, siatki ze zdobycznym mięsem wrzynają im się w dłonie, a prowadząc śledztwo rozmawiają w pomieszczeniach wypełnionych papierosowym dymem i zapachem poniemieckiej wilgoci.

Przy tym wszystkim w „Łasce” nie spotykamy szkolnego błędu wielu retropowieści – zdań typu „wychylił kufel piwa marki Złoty Łan produkowanego od 1931 w pobliskiej miejscowości, a potem pomyślał, iż sytuacja polityczna zmierza w złym kierunku”. Tu bohaterowie nie chodzą po świecie przedstawionym jak manekiny po zbyt szczegółowo zakreślonym planie filmowym, ale mają swoje życie, które nie służy przedstawianiu realiów historycznych. Dla kogoś być może tego „tła” może być nawet zbyt mało, ale jestem zadowolona z lektury, w której więcej jest atmosfery niż drobiazgowego realizmu.

Właściwie już za sam styczniowy PRL w małym mieście można byłoby tę powieść polubić. Jednak także samo śledztwo przedstawione jest w interesujący sposób. Dopingujemy milicjantów, by sobie z nim poradzili, choć nie są to ani postaci bez skazy, ani typowi powieściowi stróże prawa, którzy popadają w alkoholizm i analizują swoje życie po rozwodzie przy wtórze jazzu (jak ja tego nie lubię!). Dobrze życzymy też Marii, bo jej walka o wstanie z łóżka w zimowy szary poranek opisana jest tak sugestywnie, że trzeba byłoby mieć wrażliwość pnia, by jej nie dopingować. Bohaterka jest wycofana, egotyczna i nie sprawdza się jako nauczycielka, ale i tak empatia czytelnicza podąża za nią. Wątek kryminalny trzyma się kupy i choć domyśliłam się jego rozwiązania jakieś sto stron przed końcem powieści, to jestem zadowolona poznawczo, bo wszystko zostało wyjaśnione zgrabnie, ale nie łopatologicznie.




Mam podejrzenie, że książka Kańtoch jest trochę zbyt dobra literacko jak na polski rynek kryminalny, ale nawet jeśli nie odniesie wielkiego komercyjnego sukcesu, liczę na ciąg dalszy. Mgielnica nadaje się na arenę kolejnych zbrodni, czego serdecznie życzę jej mieszkańcom. 

Anna Kańtoch, Łaska
Czarne, 2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz