Dzisiaj retro, ale w
wersji PRL-owskiej.
Akcja Łaski toczy
się w latach osiemdziesiątych, w małej podwrocławskiej
miejscowości, Mgielnicy. Główną bohaterką jest Maria,
nauczycielka po trzydziestce zmagająca się z depresją oraz
wspomnieniami z dzieciństwa. Giną nastolatkowie, a morderstwa
wydają się mieć związek z tym, co samą Marię spotkało w
dzieciństwie, a czego nie może sobie w szczegółach przypomnieć.
Jest osobą samotną i nieprzesadnie sympatyczną, stwarzającą
dystans w kontaktach z ludźmi. Pracuje jako polonistka, do czego nie
ma serca, mieszkając w starym zaniedbanym domu swojej ciotki.
Pada śnieg, jest
ciemno, zimno i styczniowo – autorka opisuje PRL-owską zimę tak
sugestywnie, że sam wątek kryminalny nie jest w zasadzie potrzebny,
by poczuć się obezwładniającą apatię i zacząć się
zastanawiać, czy i nas nie dopadła jakaś psychiczna niemoc.
Bohaterowie jeżdżą maluchami, syrenkami i pekaesem, siatki ze
zdobycznym mięsem wrzynają im się w dłonie, a prowadząc śledztwo
rozmawiają w pomieszczeniach wypełnionych papierosowym dymem i
zapachem poniemieckiej wilgoci.
Przy tym wszystkim w
„Łasce” nie spotykamy szkolnego błędu wielu retropowieści –
zdań typu „wychylił kufel piwa marki Złoty Łan produkowanego od
1931 w pobliskiej miejscowości, a potem pomyślał, iż sytuacja
polityczna zmierza w złym kierunku”. Tu bohaterowie nie chodzą po
świecie przedstawionym jak manekiny po zbyt szczegółowo
zakreślonym planie filmowym, ale mają swoje życie, które nie
służy przedstawianiu realiów historycznych. Dla kogoś być może
tego „tła” może być nawet zbyt mało, ale jestem zadowolona z
lektury, w której więcej jest atmosfery niż drobiazgowego
realizmu.
Właściwie już za
sam styczniowy PRL w małym mieście można byłoby tę powieść
polubić. Jednak także samo śledztwo przedstawione jest w
interesujący sposób. Dopingujemy milicjantów, by sobie z nim
poradzili, choć nie są to ani postaci bez skazy, ani typowi
powieściowi stróże prawa, którzy popadają w alkoholizm i
analizują swoje życie po rozwodzie przy wtórze jazzu (jak ja tego
nie lubię!). Dobrze życzymy też Marii, bo jej walka o wstanie z
łóżka w zimowy szary poranek opisana jest tak sugestywnie, że
trzeba byłoby mieć wrażliwość pnia, by jej nie dopingować.
Bohaterka jest wycofana, egotyczna i nie sprawdza się jako
nauczycielka, ale i tak empatia czytelnicza podąża za nią. Wątek
kryminalny trzyma się kupy i choć domyśliłam się jego
rozwiązania jakieś sto stron przed końcem powieści, to jestem
zadowolona poznawczo, bo wszystko zostało wyjaśnione zgrabnie, ale
nie łopatologicznie.
Mam podejrzenie, że
książka Kańtoch jest trochę zbyt dobra literacko jak na polski
rynek kryminalny, ale nawet jeśli nie odniesie wielkiego
komercyjnego sukcesu, liczę na ciąg dalszy. Mgielnica nadaje się
na arenę kolejnych zbrodni, czego serdecznie życzę jej
mieszkańcom.
Anna Kańtoch, Łaska
Czarne, 2016