piątek, 5 lutego 2016

Autoportret z wątpliwościami. Krzysztof Beśka, "Autoportret z samowarem"

Jest w Polsce kilkunastu przynajmniej pisarzy zbyt mało docenionych. I tak jak twórcy poezji awangardowej lub powieści o dwudziestu punktach narracyjnych mogą sobie wmawiać, że potomność (albo przynajmniej koleżeństwo z pisma literackiego) ich doceni, tak twórcy dobrej literatury popularnej raczej się pocieszać nie mogą, gdy są zbyt mało popularni. Przecież nie po to piszesz dobry kryminał, by za pięćdziesiąt lat poświęcił ci uwagę chudy doktorant szukający tematu na monografię. Docenić i polubić powinni cię czytelnicy. Teraz. Już.

Takim za mało znanym i za mało docenianym pisarzem jest moim zdaniem Krzysztof Beśka. Pochłonęłam trzecią jego powieść (po dwóch „łódzkich” kryminałach) i uważam, że jest to bardzo sprawny rzemieślnik, znacznie lepszy od przynajmniej kilku „kryminalistów”, których ostatnio czytałam (a styczeń upłynął pod znakiem Jodełki, Puzyńskiej i Guzowskiej – tylko ta ostatnia posługuje się dobrą polszczyzną, ale z kolei intryga kryminalna… jakby to… no, nie ma jej, choć nam ją obiecują). Beśka ma poczucie humoru, potrafi opowiadać historie i zgrabnie wplata różne smaczki „z epoki”. Nie sili się na „błysk poetyckiej metafory”, ale idę o zakład, że mógłby, gdyby chciał. Jest jednak świadomy warsztatu autora literatury popularnej i nie wkracza na takie grząskie obszary.



Teraz o samym „Autoportrecie z samowarem”. Tym razem Beśka nie pisze kryminału, a powieść obyczajową z wątkiem kryminalnym, której akcja toczy się tuż przed i na początku II wojny. Bohaterem jest maturzysta Antoni, który marzy o karierze aktora, ale najpierw musi zdać egzamin dojrzałości. Jak się jednak okazuje, są gorsze termina niż matura. Na przykład sytuacja, gdy twój ojciec trafia do więzienia, a ty musisz znaleźć sobie pracę i uciec przed tajemniczymi ludźmi, którzy najchętniej by cię zabili.

Sam Antoni jest niestety trochę irytującym, naiwnym młodzieńcem, któremu podejrzanie szybko „oddają się” (pozostajemy w konwencji) napotkane kobiety. Można nawet pomyśleć, że to raczej emanacja marzeń maturzysty, a nie uczciwe zwroty fabularne :). Bohater wędruje po Warszawie i Polsce, a my mamy szansę wraz z nim poznać na przykład przestępczy półświatek, trupę teatralną i nieprzyjemnych typów z ONR.

Wielką wartością powieści jest świetnie odmalowane tło historyczne. Dużo radości (ot, perwersja) sprawiły mi retrospekcje ukazujące rewolucję bolszewicką oraz postać artysty wzorowanego/stylizowanego/bliskiego Witkacemu. Kto czytał choćby listy Witkacego do żony, znajdzie tu szereg budzących erudycyjną satysfakcję odniesień. Kto nie czytał i niewiele wie o Witkacym, pozna po prostu interesującą postać literacką.

Podoba mi się też nienachalne i niewulgarne poczucie humoru autora. Dowodzi on na przykład, że można ze smakiem opisać dom publiczny, kończąc tę scenę naprawdę mistrzowskim nawiązaniem do starej prawdy o tym, że Polak i Węgier to dwa bratanki

A skąd moje tytułowe „wątpliwości”? Są ogólne, mam je od dawna, a ostatnia lektura tylko je pogłębiła. W Polsce rynek książki jest na tyle płytki, że ambitniejsza literatura popularna ma małe szanse przebicia. Z jednej strony różne Katarzyny Michalak, z drugiej literatura grantowa. W środku jest bardzo mało miejsca. A proza Beśki jest lepsza literacko niż wiele książek wydawanych pod hasłem „ambitny autor diagnozuje polską rzeczywistość” (jak choćby ostatni Twardoch, czyli jego profil facebookowy na papierze). Bierze się to pewnie z małej liczby wykształconych osób czytających dla przyjemności, a nie dla mody/szpanu/ambicji. Dostarcza się więc produkt bez redakcji i korekty dla rozmaitych „fanów” oraz knigi w twardych okładkach dla słuchaczy radiowej Dwójki. A niegłupio rozwija właśnie „środek” - gdy czyta się dobrze, czytelnik dowiaduje się czegoś o świecie, ale nie przeżywa ataków transcendencji.

Czyli apel na koniec: czytajcie książki Beśki, bo środek jest najważniejszy!


Krzysztof Beśka
"Autoportret z samowarem"




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz