poniedziałek, 5 października 2015

Międzywojnie trochę inaczej. Sylwia Zientek, "Miraże"

Międzywojnie to bez wątpienia ulubiona epoka historyczna zarówno polskich pisarzy, jak i odbiorców. Trochę odległa, więc dająca się łatwo idealizować i kolorować, ale i trochę bliska, więc nie wymagająca pogłębionych badań historycznych, by stworzyć w miarę wiarygodny świat przedstawiony. Stąd między innymi wysyp kryminałów retro, których akcja toczy się w międzywojniu.

Książka Sylwii Zientek kryminałem oczywiście nie jest. A czym jest? Interesującą powieścią, którą nazwałabym obyczajową-psychologiczną (jeśli już koniecznie są etykietki). To historia relacji między młodym poetą Julianem (albo i nie Julianem – nie pójdę tropem wydawcy i nie podpowiem zbyt wiele!) a Lilianną, znudzoną mężem i życiem mężatką. Ponieważ autorka chce czytelnika zaskoczyć, nie będę pisać, na czym zaskoczenie polega, a jest ono istotą fabuły. Piszę zaś„relacji”, a nie na przykład „związku” czy „romansu”, bo trudno (i chwała za to Sylwii Zientek) o etykietkę w tym przypadku. Bardzo mi się ta niejednoznaczność podoba. Łatwo było bowiem o pokusę przedstawienia osobistego dramatu Juliana w sposób czarno-biały, zmuszający nas do ciągłego sięgania po chusteczki.

Akcja toczy się w międzywojniu i różnie sobie z tym bagażem historyczności autorka radzi. Irytują nieporadne czasami próby wrzucenia na braki bohaterów konieczności wygłaszania minikwykładów na temat epoki, w której podobno żyją. Wyobraźcie sobie, że czytacie na przykład za pięćdziesiąt lat powieść o dzisiejszej Warszawie, a tam bohater mówi do bohaterki: „jedźmy, Anno, drugą linią metra, którą oddano do użytku mieszkańców w 2015 roku, co było ważnym wydarzeniem” albo „ten przystojny brunet to wybitny młody poeta Ildefons Iksiński, drukujący w wielu ważnych pismach literackich”. O taką sztuczność właśnie mi chodzi. Bohaterowie informują siebie wzajemnie o rzeczach, które dla nich (skoro żyją w latach trzydziestych) powinny być czymś naturalnym i elementem codziennej egzystencji. Czytelnik niech sobie lepiej poszuka w przypisie... zaraz, przypisie? Tak, współcześnie wydawnictwa mają alergię na przypisy i bardzo się boją, że biedny odbiorca wpadnie w stres, bo mu się przypis z podręcznikiem szkolnym skojarzy. Ale w tym przypadku lepsze byłoby takie ryzyko niż psucie materii literackiej.

Bo jest co psuć. Książka ma wiele pięknych, interesująco skonstruowanych fragmentów. Sami bohaterowie są wieloznaczni i niekoniecznie budzą sympatię. Julianowi „powinniśmy” kibicować i, zwłaszcza pod koniec historii, tak się dzieje, ale nie jest on wcale pozbawiony wad i skaz. To osoba egotyczna, brakuje mu choćby wdzięczności wobec ciotki, która go przygarnęła. Nie przewiduje także konsekwencji swoich działań, kierując się impulsami. Lilianna z kolei jest piękna, młoda, znudzona małżeństwem, ale jej mąż nie jest wcale złym człowiekiem, którego należałoby koniecznie zdradzać i oszukiwać. Dlatego raczej obserwujemy bohaterów niż odczuwamy wobec nich empatię. Tym bardziej, że część informacji o zakończeniu historii otrzymujemy już na początku powieści.


Paradoksalnie, nabiera przez to waloru uniwersalnego, mimo że relacja głównych bohaterów jest bardzo oryginalna. Sam mechanizm poszukiwania romansu, nowości, braku szacunku dla tego co już udało się w życiu zdobyć (Lilianna) opisany jest bardzo dobrze. Tak naprawdę bowiem Julian i Lilianna wcale się nie znają, są jedynie zafascynowani tym, co inne i dające odskocznię od dotychczasowego szarego życia. Wydaje im się, że oto tworzą „związek dusz”, a przez całe miesiące nie poznają się na tyle dobrze, by być ze sobą szczerymi. Idealizują się wzajemnie, a jak wiadomo – nic tak nie sprzyja idealizacji jak brak znajomości prawdy i projektowanie na drugiego człowieka swoich pragnień.

Jeśli więc doceniacie prozę psychologiczną, subtelną i niejednoznaczną, przeczytajcie "Miraże". Jeśli chcecie pięknej i wzruszającej historii miłosnej, poszukajcie jakiegoś bardziej standardowego romansu. Dla mnie - lektura warta sięgnięcia i zostająca z czytelnikiem na dłużej.


PS. Czarna Owco, korekta to dobra rzecz. Każdemu zdarzają się błędy, ale czasami psują one zbyt wiele. Bohater, który wychował się „na Kresach” to nie jest typ „z kresów”. Wytrzymałości chyba.


Sylwia Zientek, "Miraże"
Czarna Owca
Warszawa 2015



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz