Międzywojnie to bez
wątpienia ulubiona epoka historyczna zarówno polskich pisarzy, jak
i odbiorców. Trochę odległa, więc dająca się łatwo
idealizować i kolorować, ale i trochę bliska, więc nie wymagająca
pogłębionych badań historycznych, by stworzyć w miarę wiarygodny
świat przedstawiony. Stąd między innymi wysyp kryminałów retro,
których akcja toczy się w międzywojniu.
Książka Sylwii
Zientek kryminałem oczywiście nie jest. A czym jest? Interesującą
powieścią, którą nazwałabym obyczajową-psychologiczną (jeśli
już koniecznie są etykietki). To historia relacji między młodym
poetą Julianem (albo i nie Julianem – nie pójdę tropem wydawcy i
nie podpowiem zbyt wiele!) a Lilianną, znudzoną mężem i życiem
mężatką. Ponieważ autorka chce czytelnika zaskoczyć, nie będę
pisać, na czym zaskoczenie polega, a jest ono istotą fabuły. Piszę
zaś„relacji”, a nie na przykład „związku” czy „romansu”,
bo trudno (i chwała za to Sylwii Zientek) o etykietkę w tym przypadku.
Bardzo mi się ta niejednoznaczność podoba. Łatwo było bowiem o
pokusę przedstawienia osobistego dramatu Juliana w sposób
czarno-biały, zmuszający nas do ciągłego sięgania po chusteczki.
Akcja toczy się w
międzywojniu i różnie sobie z tym bagażem historyczności autorka
radzi. Irytują nieporadne czasami próby wrzucenia na braki
bohaterów konieczności wygłaszania minikwykładów na temat epoki,
w której podobno żyją. Wyobraźcie sobie, że czytacie na przykład
za pięćdziesiąt lat powieść o dzisiejszej Warszawie, a tam bohater mówi do bohaterki: „jedźmy, Anno, drugą linią metra, którą oddano do użytku
mieszkańców w 2015 roku, co było ważnym wydarzeniem” albo „ten
przystojny brunet to wybitny młody poeta Ildefons Iksiński,
drukujący w wielu ważnych pismach literackich”. O taką
sztuczność właśnie mi chodzi. Bohaterowie informują siebie
wzajemnie o rzeczach, które dla nich (skoro żyją w latach
trzydziestych) powinny być czymś naturalnym i elementem codziennej
egzystencji. Czytelnik niech sobie lepiej poszuka w przypisie... zaraz,
przypisie? Tak, współcześnie wydawnictwa mają alergię na
przypisy i bardzo się boją, że biedny odbiorca wpadnie w stres,
bo mu się przypis z podręcznikiem szkolnym skojarzy. Ale w tym
przypadku lepsze byłoby takie ryzyko niż psucie materii literackiej.
Bo jest co psuć.
Książka ma wiele pięknych, interesująco skonstruowanych
fragmentów. Sami bohaterowie są wieloznaczni i niekoniecznie budzą
sympatię. Julianowi „powinniśmy” kibicować i, zwłaszcza pod
koniec historii, tak się dzieje, ale nie jest on wcale pozbawiony
wad i skaz. To osoba egotyczna, brakuje mu choćby wdzięczności
wobec ciotki, która go przygarnęła. Nie przewiduje także
konsekwencji swoich działań, kierując się impulsami. Lilianna z
kolei jest piękna, młoda, znudzona małżeństwem, ale jej mąż
nie jest wcale złym człowiekiem, którego należałoby koniecznie
zdradzać i oszukiwać. Dlatego raczej obserwujemy bohaterów niż
odczuwamy wobec nich empatię. Tym bardziej, że część informacji
o zakończeniu historii otrzymujemy już na początku powieści.
Paradoksalnie, nabiera przez to waloru uniwersalnego, mimo że relacja
głównych bohaterów jest bardzo oryginalna. Sam mechanizm
poszukiwania romansu, nowości, braku szacunku dla tego co już udało
się w życiu zdobyć (Lilianna) opisany jest bardzo dobrze. Tak
naprawdę bowiem Julian i Lilianna wcale się nie znają, są jedynie
zafascynowani tym, co inne i dające odskocznię od dotychczasowego
szarego życia. Wydaje im się, że oto tworzą „związek dusz”,
a przez całe miesiące nie poznają się na tyle dobrze, by być ze
sobą szczerymi. Idealizują się wzajemnie, a jak wiadomo – nic
tak nie sprzyja idealizacji jak brak znajomości prawdy i
projektowanie na drugiego człowieka swoich pragnień.
Jeśli więc
doceniacie prozę psychologiczną, subtelną i niejednoznaczną,
przeczytajcie "Miraże". Jeśli chcecie pięknej i wzruszającej
historii miłosnej, poszukajcie jakiegoś bardziej standardowego
romansu. Dla mnie - lektura warta sięgnięcia i zostająca z czytelnikiem na dłużej.
PS. Czarna Owco,
korekta to dobra rzecz. Każdemu zdarzają się błędy, ale czasami psują one zbyt wiele. Bohater, który wychował się „na Kresach”
to nie jest typ „z kresów”. Wytrzymałości chyba.
Sylwia Zientek, "Miraże"
Czarna Owca
Warszawa 2015
Sylwia Zientek, "Miraże"
Czarna Owca
Warszawa 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz