Zbrodnia
w szkarłacie Katarzyny Kwiatkowskiej zebrała już wiele
blogowych recenzji, w większości pozytywnych. I słusznie, bo jest
to retrokryminał w dobrym stylu. Jedno słowo wydaje się
najwłaściwsze do opisu prozy autorki cyklu o przygodach detektywa
amatora Jana Morawskiego i jego kamerdynera. Otóż jest ona stylowa
właśnie.
Książka
należy do kryminalnego cyklu, znanego już niektórym czytelnikom,
ale obecnie lepiej promowanego przez inne wydawnictwo (ukłony dla
Znaku)) i z większymi szansami na rynkowy sukces. Myślę jednak, że
paradoksalnie część potencjalnych czytelników może
zniechęcić/zdezorientować pozytywna opinia Marka Krajewskiego na
pierwszej stronie okładki. Choć jest to autor znany i uznany, to
jednak jego proza sytuuje się w zupełnie innych rejestrach
stylistycznych, zapewniając czytelnikowi bardziej „krwawe”
doznania. Kto szuka Krajewskiego w Kwiatkowskiej, niech szykuje się
na srogi zawód. To jest zupełnie innego typu literatura, co nie oznacza
wcale, że gorsza. Wręcz przeciwnie – ja wolę Kwiatkowską niż
brutalizm, ocierający się czasem o groteskę, Krajewskiego. Na miłe popołudnie lepszy jest smooth criminal niż Wagner. Choć to oczywiście rzecz gustu.
W powieści Kwiatkowskiej, mimo szkarłatu w tytule, znacznie więcej jest śledztwa oraz
pomniejszych intryg, niż straszliwych mordów. Fabuła snuje się
dość wolno, ale w świecie przedstawionym, który opisuje
Kwiatkowska, nie wypada, by było inaczej. W najgorszych nawet
okolicznościach bohaterowie jedzą coś dobrego, a narrator bardzo
przyjemnie to opisuje. Znajduje też autorka czas na aluzje
literackie (niektóre zbyt może oczywiste, ale umówmy się, że
kryminały czytają nie tylko poloniści ;)).
Intryga
zawiązana jest wokół ślubu w wielkopolskim dworze Jeziory w roku
1900 i poszukiwań skarbu pozostawionego przez pomysłowego dziadka.
Dokonać tego – jak wszyscy zakładają – ma oczywiście Jan.
Poznajemy szereg interesujących i w większości pozytywnych postaci
– właściciela dworu z obsesją unowocześniania i zmieniania
produkcji rolnej, jego żonę, także z obsesją, ale wydania córki
za mąż. Jest i sama córka, piękna Helena, wyjątkowo udana jak na
dziecię ekscentrycznego stadła (no, trochę za bardzo: i piękna, i
mądra, i wrażliwa, i patriotycznie nastawiona... Mary Sue powiatu
poznańskiego po prostu). Jest też i była żona brata i jej
anemiczna pasierbica oraz kilka innych, barwnie zarysowanych postaci.
Sam
dwór jest w rozscypce, bo właściciele nie mają niestety talentów do gospodarzenia. Grozi im strata majątku, a przede wszystkim – odium
zdrajców narodowego interesu, którzy przekazali polską ziemię w
niemieckie ręce. Grozi im pan Józef Szulc, zniemczony Polak i
spolszczony Niemiec w jednym. I ten właśnie bohater, ku początkowej
uldze wielu osób, ginie...
Tu
uwaga krytyczna. Historia nadmiernie niestety szeleści papierem w
rozmowach bohaterów na temat sytuacji w zaborze pruskim i walki o
polskość dworów oraz posiadłości. Czy naprawdę domyślnemu
Janowi trzeba wszystko tłumaczyć? Nie zauważył biedak, że
Prusacy z rozmysłem starali się wykupić polskie majątki? Przecież
Jan Morawski nie jest przybyszem z kosmosu, ale synem „tej ziemi”
;). Oczywiście, tłumaczyć kwestie społeczno-gospodarcze należy
czasem czytelnikowi, który nie ma obowiązku znać tych uwarunkowań,
ale lepiej byłoby zrobić kilka – o zgrozo, bo przecież niektórzy
czytelnicy na ten widok dostają palpitacji - przypisów niż obrażać
inteligencję i wiedzę głównego bohatera.
Ostatnia
rzecz, z serii „okiem polonistki”. Kwaitkowska posługuje się
ładną i elegancką polszczyzną, której zazdrościć jej mogą
bardziej popularni autorzy kryminałów. I nie chodzi tu wcale o to,
że konwencja retro wymaga pewnej stylizacji, bo tej wbrew pozorom,
prócz elementów gwarowych, nie jest wcale tak wiele. Język
narratora zwyczajnie nie przeszkadza w odbiorze historii, a to w
świecie literatury kryminalnej rzadka zaleta. Tak się składa, że
ostatnio czytałam także powieść Katarzyny Bondy („królowej
polskiego kryminału” ), pełną przykładów nieporadnego używania
polszczyzny.
Kilka
uwag krytycznych nie zmienia pozytywnej oceny książki
Kwiatkowskiej Zdecydowanie warto ją przeczytać, jeśli szukacie
kryminału na poziomie. A Znakowi należą się gratulacje za zgrabne
wpisanie się w konwencję zaproponowaną przez autorkę (nie
tylko wierzchem okładki – zajrzyjcie do środka!). Mam więc
nadzieję, że Jan i jego wierny kamerdyner powrócą w kolejnej
interesującej historii. Czekam. I pewnie nie ja jedna :).
Katarzyna Kwiatkowska
Zbrodnia w szkarłacie
Znak 2015
podsycasz apetyt! :)
OdpowiedzUsuńBo warto :)
Usuń