Phryne Fisher,
przypadkowo obdarzona imieniem na cześć greckiej kurtyzany, to
młoda kobieta o wielu talentach i doskonałym guście modowym.
Pamięta biedę, a nawet głód, ale teraz jest nieprzyzwoicie wręcz
bogata. Romansuje, eksperymentuje z używkami, doskonale tańczy.
Użycia noża uczyła się od Apaczów, a jazdy samochodem od
mistrzyni rajdowej.
Gdy to wszystko
podsumujemy, wychodzi nam całkiem standardowa kobieta z lat
dwudziestych ;). Albo, prawdę mówić, typ kobiety będący ideałem
tych czasów. Samodzielna, pozbawiona uprzedzeń, szukająca wrażeń,
jednym słowem, zupełnie inna od kobiet epoki edwardiańskiej, a już
z pewnością – wiktoriańskiej. Phryne Fisher to postać tak
zgodna z tym wizerunkiem, że aż budząca pewne wątpliwości.
Oryginalna sprawa – być chodzącym duchem epoki, albo raczej
dzisiejszych wyobrażeń na jej temat. Trochę to papierowe, prawda?
Ale na szczęście
książka Kerry Greenwood nie budzi więcej tak fundamentalnych
wątpliwości, bo jest uroczą i pełną wdzięku rozrywką
kryminalną. Jeśli ktoś zna Phryne z serialu, który od czasu do
czasu przemyka choćby po Ale kino, niech wie, że adaptacja,
choć miła wizualnie, nie oddaje ducha ironii oraz dystansu
towarzyszącego tej prozie. W serialu mamy ładne ubrania, ładnych
ludzi i ładne zakończenia intryg kryminalnych, ale brak dowcipnej
narracji, która jest siłą książki (przynajmniej tej pierwszej
części przygód Phryne). Dlatego apeluję, by się serialowym
przedstawieniem nie zniechęcać do panny Fisher! Zdecydowanie warto
zawrzeć znajomość z tą młodą damą (acz już nie najmłodszą i
nieprzesadnie przywiązaną do pewnych form).
Gdy ją poznajemy,
rozwiązuje w ekspresowym tempie minizagadkę kryminalną. Ta
bystrość umysłu budzi zainteresowanie szacownej angielskiej
rodziny, która poszukuje inteligentnej młodej damy gotowej udać
się do Australii. Chodzi im o to, by ktoś rozwiał albo potwierdził
ich podejrzenia co do tego, że ich córka Lydia, mieszkająca w
Melbourne, jest podtruwana przez męża lub wpadła w sidła
narkotyków. Może to zrobić jedynie osoba o dobrych manierach i
pochodzeniu, która bez trudu dostanie się w szeregi australijskiej
elity. Phryne, znudzona swoją angielską egzystencją, przystaje na
propozycję bez trudu i udaje się w podróż.
Okazuje się jednak,
że Melbourne kryje znacznie więcej tajemnic i zagadek, niż można
byłoby się spodziewać. Już sam wybór taksówki z portu do hotelu
okazuje się znaczący dla dalszego pobytu. Phryne poznaje
taksówkarzy o komunistycznych ciągotach i wpada w wir intrygi
związanej z nielegalnymi aborcjami. Kerry Greenwood pozwala nam przy
okazji obserwować zarówno najniższe, jak i najwyższe sfery
Melbourne lat dwudziestych. Ścieżki ich przedstawicieli spotykają
się bowiem bardzo często...
Na pierwszym i
drugim tle obserwujemy wiele ciekawych postaci, takich jak
lekarka-sufrażystka, przedziwnej urody rosyjski tancerz, księżna
chwilowo pełniąca funkcję stręczycielki, pokojówka planująca
morderstwo... Nie są to może postaci pogłębione psychologicznie,
ale jak jeden mąż bardzo barwne. Sama intryga kryminalna nie jest
może wybitnie skonstruowana, ale jako osoba
prawie-zawsze-domyślająca-się nie jestem dość obiektywna, by to
ocenić. Jednak wszystkie części układanki na koniec tworzą jedną
zgrabną całość, a nasza bohaterka uznaje, że praca detektywa to
zajęcie właśnie dla niej. I znacznie łatwiej ją wykonywać w
młodej, choć trochę prowincjonalnej, Australii niż w skostniałej
Anglii.
Jeśli interesują
Was lata dwudzieste i lubicie samodzielne kobiety traktujące
mężczyzn przedmiotowo (a przynajmniej ich literackie
przedstawienia;)), polecam Kokainowy blues
oraz dalsze przygody panny Fisher, które już też zaczęłam
poznawać. Miła i niegłupia rozrywka z lekkim przymrużeniem oka.
Warto!
Kerry
Greenwood
Kokainowy blues
Tłum.
Zofia Uhrynowska-Hanasz
Wydawnictwo
Albatros 2015