Rzadko się zdarza,
że najpierw poznaję adaptację filmową (serialową), a potem
dopiero pierwowzór literacki. Zazwyczaj jest odwrotnie i zwykle
wersja filmowa przynosi zawód – nie po to przecież czytamy dobrą
prozę, by nie wyobrażać sobie wyglądu, zachowania,
najdrobniejszych gestów etc. bohaterów. Jeśli zaś sobie nie
wyobrażamy, to prawdopodobnie książka nie jest specjalnie
interesująca, albo po prostu jest jakimś bardzo awangardowym
eksperymentem, którego i tak nie dałoby się przenieść na ekran.
W przypadku „Końca
defilady” poznałam najpierw serial (2012) opowiadający o losach
brytyjskiego dżentelmena z początku XX wieku. I zachwyciłam się
oczywiście, przede wszystkim świetnym oddaniem nastroju i realiów
świata, w który wkracza I wojna światowa. Serial jest wizualnie i
aktorsko wspaniale dopracowany. Zwłaszcza postać Sylvii (Rebecca
Hall) zapadła mi w pamięć, bo aktorce udało się stworzyć
bohaterkę tak złą, że aż dobrą (jest tak wyrafinowana w swojej
„wredocie” i tak bardzo nieszczęśliwa w słusznej pokucie, że
darzymy ją sympatią, trochę jak Hannibala Lectera – niby
wiadomo, że to potwór, ale…).
Właśnie dlatego,
że serial uznaję za wybitny, obawiałam się trochę, sięgając po
książkę. Jak się okazało – niepotrzebnie. Pierwowzór
książkowy opowiada tak naprawdę inną historię. Mniej tu miłości
i historii relacji małżeńskiej, więcej namysłu i refleksji nad
światem, który odchodzi i nad wartościami, które okazują się
niepotrzebne, a wręcz śmieszne, w nowej rzeczywistości. Może
zresztą i zawsze były śmieszne, ale hipokryzja poprzedniej epoki
pozwalała to ukryć. Wojna wyostrza zaś kontury rzeczywistości.
Główny bohater,
Christopher Tietjens, to dżentelmen. Przywiązany jest do form, ale
też do całego porządku świata, który za nimi stoi. Nie jest więc
angielskim snobem z laseczką, ale człowiekiem, który wierzy, że
dobre wychowanie i uczciwość pozwalają uczynić egzystencję –
własną, jak i otoczenia – znośniejszą. I tego właśnie
człowieka spotyka łańcuch nieszczęść, które każą mu
zrewidować (zanegować?) wcześniejszy stosunek do rzeczywistości i
siebie samego. Osobiste nieszczęścia (zdrada żony, a raczej
uzyskanie pewności co do jej nastąpienia, porzucenie, potem strata
części rodziny, niezasłużone kłopoty finansowe, strata szacunku
członków własnej sfery… można byłoby długo wymieniać)
bohatera widzimy na tle rozpadania się świata edwardiańskiej
Anglii. Porządek społeczny oraz ideologia za nim stojąca przestają
mieć sens i uzasadnienie.
Nawet sposób życia
– drobne stereotypowe brytyjskie przyjemności typu picie herbatki
i chodzenie po wrzosowiskach – zostają zanegowane w nowej
rzeczywistości. Świat przyspiesza i nikt już nie ma czasu na
przykrywanie mebli pokrowcami, ludzie okazują się innymi niż
wskazywałaby na to ich szlachetna genealogia.
Powie ktoś, że to
niewiele, Polska ma znacznie większe kataklizmy za sobą. Tak, ale
my nie byliśmy nigdy obywatelami największego imperium świata,
które miało być wieczne i nad którym słońce nie zachodziło.
Bije z tej powieści przejmujący smutek, tęsknota, lecz
jednocześnie przekonanie, że taka Anglia musiała się skończyć.
Procesy społeczne (tu przede wszystkim rosnący w siłę socjaliści
oraz emancypacja kobiet) przyspieszone przez wojnę są nieuchronne.
„Koniec defilady”
to powieść może nie smutna, ale melancholijna. Nikt tu nie
rozdziera szat nad końcem imperium, ale Ford opisuje je zarazem z
czułością i ironią, pozwalając nam się zamyślić nad tym, że
nawet najwspanialsze ludzkie światy mają swój koniec. Co więcej,
warto pamiętać, że I wojna nie była wtedy pierwszą wojną
światową. Po jej zakończeniu nie miało być już nigdy tak
wielkiego konfliktu, Europejczycy przekonani byli w większości, że
po tym kataklizmie ludzkość zmądrzała (czy ktoś pamięta jeszcze
Ligię Narodów?). A wystarczyło kolejne dwadzieścia lat. Z tej
perspektywy historia ostatniego angielskiego dżentelmena jest
jeszcze bardziej gorzka.
Jeśli macie więc
ochotę na dawkę melancholijnej i refleksyjnej prozy, to „Koniec
defilady” jest doskonałą propozycją. Nie rozweseli Was ta
książka, ale przecież w literaturze chodzi czasem o coś więcej.
I to „coś więcej” w „Końcu defilady” znajdziecie.
Ford Madox Ford, "Koniec defilady"
Wydawnictwo Replika 2015, 2016